Grafika na sprzedaż
piotr@sprzedamy.info

WIATRAKI Simensa* w POlsce PO 2023

PO straszy i podnieca GAWIEDŹ komisjami Sejmowymi do rozprawienia się z PISiorami(afery, wizowa itp. brednie PO), a w tle chce zawalczyć o Niemieckie wiatraki w POlsce.

PO złożyło 100 stronicowy ARCY zawiły Prawnie WIATRAKOWY projekt zapewne sporządzony przez (bankrutujący SIMENS) LOBBYSTÓW i ględzi o konsultacjach.

Z kim te konsultacje o tak zawiłym prawnie lobbystycznym projekcie, z Rolnikiem, z Sadownikiem, z Leśnikiem, z właścicielem Agroturystyki, z Hotelarzem, z Wójtem Pcimia, z, z, z….

A przecież już wiadomo że przeciętny PRAWNIK potrzebuje tygodni żeby rzeczowo móc zreferować o co w tym PROJEKCIE chodzi i jakie może rodzić konsekwencje…, szczególnie dla rolników, mieszkańców wsi, ekologów (ptactwo, krajobraz chroniony itp.), Planów zagospodarowania Przestrzennego, rozwoju lokalnego biznesu, INNEGO niż Niemiecki wiatrakowy, dla rozwoju GÓRNICTWA, kosztów niezbędnego rozwoju sieci energetycznych itd., itp….

W Niemczech wiatraki Simensa (awaryjne jak stwierdził Niemiecki Urząd) i każde inne wiatraki mogą stać min 1000 m od zabudowań..???!!

Z ogłoszonego w październiku raportu amerykańskiego banku Goldman Sachs wynika, że w ciągu 10 lat ludzkość wydała 3,8 biliona dolarów (3 tysiące miliardów) na inwestycje w tzw. energię odnawialną. W tym czasie wykorzystanie energii z paliw kopalnych zmniejszyło się z 82% do 81%.

*siemens

Cdn.


Wszyscy użytkownicy prądu w Polsce płacą na rozwój Niemieckiego i Duńskiego przemysłu wiatrakowego

TOMASZ CUKIERNIK: Co sądzi pan o wymuszanej przez Unię Europejską tzw. transformacji energetycznej?

PROF. DR HAB. INŻ. WŁADYSŁAW MIELCZARSKI*: Ona ma niestety bardzo negatywne skutki gospodarcze i społeczne. Powoduje, że kraje Unii Europejskiej stają się coraz bardziej niekonkurencyjne. W szczególności wobec państw azjatyckich, gdzie nie ma tego typu polityki. Również w stosunku do Stanów Zjednoczonych, gdzie taka polityka jest co prawda stosowana, ale tylko wtedy, kiedy przynosi korzyści gospodarce amerykańskiej. W Unii Europejskiej transformacja energetyczna jest narzucana krajom członkowskim poprzez system prawny - dyrektywy i rozporządzenia. Wpływa bardzo negatywnie na gospodarkę i ogranicza jej rozwój, a społeczeństwa są zmuszane ponosić olbrzymie koszty. Drugi problem jest taki, że transformacja energetyczna, taka, jaką zakłada Unia Europejska, tzw. zero emisyjność, nie jest możliwa do realizacji. Wydajemy bardzo duże środki, poświęcamy bardzo dużo wysiłku na coś, co w rezultacie i tak nie jest możliwe do realizacji.

Dlaczego nie jest możliwe do realizacji?

Kiedy dziś (początek grudnia 2023 r.) patrzę na informacje o tzw. energetycznym miksie podawane na bieżąco przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne na ich portalu, to 95 proc. energii elektrycznej jest produkowane z węgla (i gazu). Od 20 lat prowadzimy politykę dekarbonizacji, ale głównym paliwem, dzięki któremu mamy energię elektryczną, nadal jest węgiel. To pokazuje nieskuteczność tych wszystkich działań, które są podejmowane.

Jak ta transformacja wpływa na Polskę?

Transformacja prowadzona jest pod hasłem zmniejszenia emisji CO2. To się nazywa zielona transformacja energetyczna, dekarbonizacja czy dążenie do neutralności i do zero emisyjności itd. Działania te mają na celu zmniejszenie emisji dwutlenku węgla w różnych działach gospodarki. Na czele jest energetyka, ale dotyczy to również budownictwa czy transportu. W energetyce ta zielona transformacja jest najdalej zaawansowana. Jest ona realizowana na dwa sposoby. Pierwszy - nakładanie podatków na tradycyjne technologie, jak technologia węglowa czy gazowa produkcja energii elektrycznej i ciepła. Podatek ETS, jak nazywa się obowiązek zakupu pozwoleń na emisje, muszą płacić wszystkie podmioty emitujące CO2 w energetyce Unii Europejskiej. Celem tego podatku jest uczynienie tradycyjnej energii bardziej kosztowną i spowodowanie, żeby odnawialne źródła energii stały się konkurencyjne, chociaż kiedy policzy się wszystkie subsydia dla OZE, to i tak są one kosztowniejsze od technologii tradycyjnych.

Subsydia dla źródeł odnawialnych mają różną postać. Subsydia bezpośrednie OZE polegają na dopłatach do kosztów zakupu instalacji. W subsydiach pośrednich obowiązek bilansowania niestabilnej produkcji OZE jest przenoszony na elektrownie konwencjonalne, a koszty tego bilansowania pokrywają wszyscy odbiorcy energii w tzw. opłacie mocowej, która widnieje na każdym rachunku. Usługę bilansowania źródeł odnawialnych dostarcza operator systemu przesyłowego poprzez system rynku mocy i obciąża tymi kosztami wszystkich odbiorców. Kolejnym subsydium dla OZE są „wakacje kredytowe”, nieraz 15-letnie, przy rozliczeniach tzw. salda dodatniego, czyli nadwyżki przychodów z rynku. Kolejnym elementem pośrednich subsydiów jest koszt rozwoju sieci, opłata sieciowa, który również jest pokrywany przez wszystkich odbiorców energii. Polska posiada dobrze rozwiniętą sieć elektroenergetyczną na potrzeby wszystkich odbiorców. Dlatego rozwój sieci nie jest potrzebny odbiorcom, tylko źródłom odnawialnym, szczególnie prosumentom, którzy są w rzeczywistości uprzywilejowanymi producentami. To właśnie te nowe instalacje OZE chcą budowy sieci, aby móc wprowadzić więcej swojej energii do systemu.

Jest jeszcze ciekawy aspekt społeczny rozwoju OZE i subsydiów dla tych technologii. Otóż w dużej części koszty rozwoju OZE, w tym koszty budowy sieci, są socjalizowane, czyli rozkładane na wszystkich, ale profity otrzymuje tylko grupa uprzywilejowanych osób, takich jak właściciele farm wiatrowych, fotowoltaicznych czy prosumenci. Dla przykładu: jeżeli prosument chce sobie kupić panel, to dostaje dopłatę. Płacą za to wszyscy odbiorcy, również ci, którzy nie mają tych paneli. Kiedy potrzebne jest bilansowanie, czyli równoważenie niestabilnej produkcji OZE, to wykonują to tradycyjne elektrownie na polecenie operatora sieci, który kosztami obciąża wszystkich odbiorców. Kosztami rozwoju sieci operatorzy obciążają również odbiorców poprzez opłaty sieciowe, mimo że odbiorcy nie potrzebują rozwoju sieci, tylko producenci OZE. Prosumenci, dla których jest rozbudowywana sieć, ponoszą tylko małą część opłat sieciowych, a większość tej opłaty nakładana jest na odbiorców mieszkających w budownictwie wielorodzinnym, którzy nie są prosumentami i rozwoju tej sieci nie potrzebują. Można powiedzieć, że „blokowisko dopłaca do zamożnych właścicieli willi", którzy zainstalują sobie panele PV. Transformacja energetyczna jest w praktyce realizacją neoliberalnej polityki społecznej. Następuje wyraźny przepływ zasobów od osób biedniejszych do grup zamożniejszych, których transformacja dodatkowo uprzywilejowuje. To się dzieje zarówno wśród warstw społeczeństwa, jaki wśród krajów.

W Polsce mamy program budowy wiatraków morskich, zakładający w pierwszym etapie mocy 5900 MW. To szalenie droga, ponad 100-miliardowa inwestycja. Za to zapłacą wszyscy odbiorcy w Polsce. Te pieniądze nie zostaną w Polsce, tylko przepłyną do krajów, które produkują wiatraki, które potrafią je instalować, czyli do Niemiec, Holandii czy Danii. Czy Polska na tym zarobi? Podobno ma być składowisko łopat w Łebie. Nie trzeba być wielkim ekspertem, żeby wiedzieć, że na składowisku za wiele się nie zarobi. Ma jeszcze powstać spawalnia wież w Szczecinie, o ile znajdzie się w Polsce dostateczną liczbę spawaczy. Szacuje się, że 95 proc. środków, które Polska przeznaczy na energetykę wiatrową morską, zostanie wytransferowane do innych krajów, tych bardziej zamożnych i zaawansowanych technologicznie. Chociaż ma to też „pozytywny aspekt", ponieważ wiele zachodnioeuropejskich firm „wiatrakowych" ma poważne problemy finansowe, a więc polska pomoc jest bardzo potrzebna. Zmniejszenie odległości wiatraków od zabudowań, które jest planowane w nowej ustawie, z pewnością zwiększy polskie zamówienia na instalacje wiatrakowe składane w Europie Zachodniej.

Spotkałem się z takim twierdzeniem, że instalacje OZE powodują destabilizację polskiej elektroenergetyki. jeśli tak, to w jaki sposób?

W 2022 r. OZE wyprodukowały 22 proc. całej energii elektrycznej. To nie za dużo. Ale równocześnie np. 8 października 2023 r. była taka sytuacja, że zapotrzebowanie na energię w systemie wynosiło 14 tys. MW, a energia planowana do wytworzenia - 21 tys. MW. O połowę więcej, ponieważ wiał wiatr i świeciło słońce. Było wiadomo, że energia z OZE będzie próbowała „wepchnąć" się do systemu, mimo że system nie jest w stanie przyjąć tak dużej energii. Na szczęście 8 października 2023 r. operatorowi sieci przesyłowych udało się wyeksportować 3 tys. MW. Dodatkowo część farm została wyłączona. Podobnie było 26 kwietnia 2023 r. Ponieważ liczba instalacji OZE rośnie, coraz częściej będziemy mieli do czynienia z wyłączaniem wiatraków i farm paneli, aby nie zdestabilizować • systemu. Nie oznacza to, że właściciele farm wiatrakowych czy paneli PV poniosą jakieś straty. Właściciele OZE otrzymują rekompensaty w przypadku wyłączenia farmy. Proszę sobie wyobrazić na świecie „biznes", który otrzymuje zapłatę za produkcję, niezależnie czy produkuje cokolwiek czy niczego nie produkuje.

Czasem jest odwrotna sytuacja i brakuje produkcji z OZE. Na przykład od 18 listopada 2023 r., kiedy słońca nie ma zbyt dużo i wiatr słabo wieje, ponad 93 proc. zapotrzebowania na energię jest pokrywane przez elektrownie węglowe i gazowe. Musimy też importować znaczne ilości energii, nawet rzędu 4 tys. MW, czyli ok 20 proc. całego zapotrzebowania. Konieczne jest utrzymywanie zdolności produkcyjnych w elektrowniach konwencjonalnych, ponieważ OZE często nie pracują, a energia elektryczna musi być dostarczana do społeczeństwa i gospodarki 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu.

Destabilizacja systemu elektroenergetycznego polega na tym, że kiedy wieje wiatr i świeci słońce, to olbrzymia liczba instalacji OZE pracuje, próbując wprowadzić wyprodukowaną energię do systemu, a system nie jest w stanie przyjąć tak dużej ilości energii. Następuje konieczność wyłączania tych farm, żeby nie zdestabilizować systemu. A kiedy OZE nie produkują energii, operator sieci musi włączać utrzymywane przez cały rok w dyspozycji elektrownie konwencjonalne. Tworzy się błędne koło. Budujemy coraz więcej farm wiatrowych i fotowoltaicznych, ale jest ich tak dużo... że musimy je wyłączać.

Ponadto destabilizacja polega na tym, że jak nie ma odpowiednich warunków atmosferycznych, to OZE muszą być zastąpione jednostkami węglowymi, a w procesie dekarbonizacji likwidujemy nie tylko kopalnie węgla, lecz także węglowe jednostki energetyczne. Pewnego dnia - być może już w przyszłym roku bądź w następnym, ale na pewno tak się stanie, bo tak pokazują prognozy Ministerstwa Klimatu - nie będzie energii ze słońca ani wiatru, a my już nie będziemy mieli wystarczającej ilości jednostek węglowych, żeby to skompensować. Wtedy nastąpi awaria systemu elektroenergetycznego, tzw. blackout.

Ale czy nie jest też tak, że jak pracują wszystkie instalacje OZE, to ogranicza się pracę jednostek konwencjonalnych?

To jest kolejne zjawisko. Sytuacja jest taka, że odnawialne źródła nie mają obowiązku bilansowania, czyli przystosowania się do zapotrzebowania na energię. Mają priorytet pracy. OZE pracują, kiedy chcą, i generują energię, kiedy chcą. Działają według zasady „wygeneruj i zapomnij". Podałem sytuacje, w których wygenerowana energia z OZE nie może być przyjęta przez system elektroenergetyczny. Są też takie sytuacje, że energia z OZE jest przyjmowana do systemu, ale żeby zrobić miejsce dla źródeł odnawialnych, zmniejsza się produkcję energii przez elektrownie konwencjonalne. Elektrownie konwencjonalne produkują ok. 19 tys. MW mocy, ale kiedy jest za dużo OZE, muszą zmniejszać generację nawet do 6 tys. MW, do tzw. minimum sieciowego. Niżej nie mogą zejść, bo sieć byłaby niestabilna.

Jednak elektrownie konwencjonalne były projektowane, żeby pracowały 7-8 tys. godzin w roku. Z powodu OZE zamiast pracować te 8 tys. godzin, elektrownie takie pracują niecałe 4 tys. godzin rocznie. To oznacza, że nie mogą pokryć wszystkich kosztów z przychodów ze sprzedaży energii. Problem ten jest znany i nazywa się missing money. Jednak elektrownie konwencjonalnie muszą działać, bo są zawsze dyspozycyjne i zapewniają bezpieczeństwo energetyczne. Dlatego w Polsce wprowadzono system nazwany Rynkiem Mocy. Operator dopłaca dyspozycyjnym elektrowniom, tak żeby utrzymać je przy życiu. To kosztuje 5 mld zł rocznie. Te dopłaty to są pośrednie subsydia dla OZE, których koszty ponoszą wszyscy odbiorcy.

Skąd są te dopłaty?

Dopłaty nie są z budżetu państwa, tylko bezpośrednio z rachunków odbiorców Każdy odbiorca energii elektrycznej na swojej fakturze ma taką pozycję jak opłata mocowa, która jest przeznaczona na dopłaty na bilansowanie OZE. Jednak nie wiadomo, jak długo będziemy mogli subsydiować OZE poprzez system Rynku Mocy, ponieważ mamy pozwolenie Unii Europejskiej na działanie Rynku Mocy tylko do 2025 r. Mówi się o przedłużeniu działania tego systemu o dwa lata. To krótko i niewiele można zrobić, bo budowa elektrowni gazowej trwa cztery-pięć lat, węglowej pięć-sześć lat, a elektrowni jądrowej nawet ponad 15 lat.

Słyszałem taką opinię, że to, iż zmusza się elektrownie węglowe do ciągłego zmniejszania i zwiększania produkcji energii, powoduje, że emitują one więcej CO2 na jednostkę wyprodukowanej energii, niż gdyby pracowały stabilnie. Czy to prawda?

Oczywiście. Jeśli są słońce i wiatr, to OZE produkują chwilowo nawet 40 proc. zapotrzebowania. Ale każdego dnia - niezależnie od tego, czy to jest zima czy lato - produkcja energii z wiatru czy z fotowoltaiki musi być zastąpiona produkcją energii z węgla. Kiedy świeci słońce lub wieje wiatr, produkcja energii z elektrowni konwencjonalnych jest ograniczana, aby zrobić miejsce dla energii z OZE, a kiedy nie świeci słońce i nie wieje wiatr, to elektrownie węglowe muszą dostarczyć brakującą energię niezależnie od pory dnia, roku czy warunków atmosferycznych, bo tylko takie elektrownie zapewniają bezpieczeństwo energetyczne i ciągłość dostaw energii.

Czyli to się dzieje dwa razy dziennie…

I to bardzo negatywnie działa na instalacje techniczne. Proszę sobie wyobrazić jazdę samochodem - wyhamowanie i przyśpieszenie na maksimum, wyhamowanie i ponowne przyśpieszenie. Jak długo taki samochód wytrzyma? A tak właśnie pracują elektrownie konwencjonalne, aby stabilizować produkcję z OZE. Szybciej się zużywają i są znacznie kosztowniejsze, bo więcej się zużywa węgla. Jeśli się wyłącza elektrownię, to ona musi ostygnąć, a kiedy się ją włącza ponownie, to temperatura w kotłach energetycznych musi podnieść się nawet do 1000 st. C, bo para w nowoczesnych kotłach ma temperaturę nawet 600 st. C. Takie działanie, że cały blok – kocioł i turbina - stygnie, a potem się rozgrzewa, stygnie i znów się rozgrzewa, powoduje ich szybkie niszczenie. Elektrownie zostały zaprojektowane w ten sposób i pracowały dopóty, dopóki nie było źródeł odnawialnych, że bez przerwy pracowały minimum tydzień albo dłużej, aby wykorzystać swoją sprawność. Elektrownia pracowała równo przez 10 dni, potem była odstawiana na dwa-trzy dni i był robiony przegląd. Wracała do pracy i znowu pracowała równo przez kolejne 10-14 dni lub nawet więcej. A dzisiaj zmusza się te elektrownie do szybkich zmian obciążenia każdego dnia, a nawet wyłącza, aby dostosować się do bilansowania źródeł odnawialnych. Trudno też jest dokładnie zaplanować pracę elektrowni konwencjonalnych, ponieważ prognozy wiatru czy operacji słońca nie są dokładne. Czasem w prognozach z dnia na dzień występują błędy dochodzące do 50 proc.

Spotkałem się też z taką tezą, że skutkiem istnienia instalacji OZE jest ogrzewanie polskich rzek przez elektrownie węglowe.

W Polsce mamy dwa systemy chłodzenia elektrowni. Większość elektrowni pracuje w układzie zamkniętym - mają takie charakterystyczne „grube" chłodnie kominowe. Te systemy są bardzo sprawne. Odparowanie z chłodni to jest 2 proc. całej wody chłodniczej, a woda, która wyparuje, i tak spadnie w formie deszczu. Dla dostarczenia wody do systemów zamkniętych wystarczy niewielka rzeka, jak przy największej elektrowni w Europie, czyli w Bełchatowie. Tam jest spiętrzenie na małej rzeczce Widawka i to wystarczy. Mamy natomiast dwie elektrownie, które sprawiają trochę kłopotów. Są to elektrownie w Połańcu i Kozienicach, pracujące w układzie otwartym. Są one chłodzone wodą z Wisły. Tam rzeczywiście jest oddziaływanie pracy elektrowni na temperaturę wody w rzece. Planowana elektrownia jądrowa w Choczewie ma zostać zbudowana nad brzegiem Bałtyku i być chłodzona wodą morską w układzie otwartym. To bardzo negatywnie wpłynie na środowisko.

Jak pana zdaniem powinna optymalnie wyglądać przyszłość polskiej energetyki?

Powinno się wykorzystywać to, co się ma. Powinno się wykorzystywać złoża węglowe dopóty, dopóki one istnieją. Trzeba również wykorzystać odnawialne źródła energii, ale w zakresie takim, w jakim jest to możliwe bez pogarszania bezpieczeństwa energetycznego. A entuzjastów nowych technologii trzeba poprosić o pokorę wobec praw fizyki. Bo my jako inżynierowie możemy zrobić tylko to, co jest zgodne z prawami fizyki. Politycy swoimi uchwałami sejmowymi czy unijnymi dyrektywami nie zmienią praw fizyki. A to, co robią, może skończyć się destabilizacją systemu elektroenergetycznego.

*pracownik instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej, ma ponad 40 letnia praktykę w elektroenergetyce , brał udział w projektowaniu i wdrażaniu rynków energii elektrycznej w Australii w Kanadzie i Polsce